Na porannej zbiórce, punktualnie zjawiła się grupa osób bezdomnych chcących, na żywo zobaczyć wydarzenie „Jezus na stadionie”. Niektórzy z nich, nocowali na trawniku przy Miodowej, aby tylko zdążyć na czas.
Już sama podróż na miejsce była wydarzeniem. Po odebraniu napojów i kanapek zrobionych przez wolontariuszy, każdy otrzymał również bilet autobusowy. – Minęły, dwa lata odkąd nie kasowałem biletu. Zdjęcie, zróbcie mi zdjęcie! – słychać było rozentuzjazmowany głos. – A gdzie Florek? Nie ma go? Widocznie zboczył, gdzieś po drodze – wtrącił ktoś rozglądając się po tłumie idących na stadion. Te, jak i inne sytuacje nie dziwią wolontariuszy. Podobnie, jak fakt iż bezdomni są bezbłędni w komunikacji z innymi. Trudno się nie zgodzić. Po chwili, Andrzej zapytał kogoś nieznajomego o drogę i wskazał nam schody, prowadzące do właściwego sektora z biletu – G18.
Wśród 57 tys. uczestników byli tacy, z których wielu pojawiło się na miejscu już tydzień wcześniej. Przygotowywali się do spotkania. Nie sposób było nie zwrócić uwagi na liczną obsługę. W niebieskich koszulkach wolontariusze, w pomarańczowo-czarnych stewardzi. Ci pierwsi troszczyli się o bezpieczeństwo uczestników oraz wskazywali im miejsca, zaś kolejni w razie manifestacji demonicznych, dręczoną osobę odprowadzali do egzorcysty. Ich obecność była niezbędna. Podczas konferencji czy modlitw, z różnych miejsc stadionu dochodziły krzyki. Takie nieludzkie, że… – Włos na głowie się jeży – wyznał Janusz. Innego zdania był Krzysiek. – Tu chyba nie można spodziewać się niczego „ciekawszego” niż w kościele – skwitował i po chwili zaczął opowiadać o swoich dzieciach, które wyprowadziły się z kraju. – Co jakiś czas mam z nimi kontakt. Ale jaki to kontakt – zastanawiał się zasmucony. Nie tylko ze względu na ocenę relacji rodzinnych, ale jego intuicyjną znajomość liturgii stwierdzić można, że w tym co mówi jest wiele prawdy. Niektóre modlitwy wypowiadane przez prowadzącego o. Johna Bashobor’ę, kapłana z Ugandy, są odmawiane w innej formie podczas każdej Mszy Św.
Mówi się, że Europejczycy mają zegarki, a Afrykańczycy czas. Sprawdza się to w konferencjach o. Johna, który nie przejmuje się ich długością. Wielu kręci się, odsypiając na plastikowych krzesłach. Maciek w przerwie między „drzemkami” a czasem na kawę opowiada o swoich dylematach między wiarą i rozumem. – I tak zawsze, ostateczna decyzja należy do mnie – puentuje. – Wiara jest decyzją – usłyszę po chwili w głośnikach.
O godz. 17.30, dominikańską pieśnią Pawła Bębenka „Jezus ufam Tobie” rozpoczęła się Msza Święta. Najważniejszy moment. Na stadionie często padało zdanie „Wiara to dziś”. Minęły godziny od spotkania na Stadionie Narodowym i powyższe słowa są jak najbardziej aktualne. Wczoraj, dziś czy jutro. Bez różnicy. Bo Bóg jeśli chce, codziennie może przyjść na dziedziniec Fundacji. Albo działać przy fontannie, w której wstydliwie odświeżają się bezdomni. Potrzebuje do tego tylko prostego pragnienie: by przyszedł. I wtedy na pewno będzie, więcej niż „fajnie” – jak podsumował spotkanie bezdomny Janek.
Karolina Kędzia
W imieniu osób bezdomnych dziękujemy sponsorowi za ufundowanie biletów wejściowych na „Jezus na stadionie”.